Po korytarzach i w przejściach już krzyczą sprzedający wodę, lody, programy i tysiące różnych rzeczy.
Gwar coraz większy, loże się odwiedzają, zaczynają wrzeć śmiechy, głosy powitań lecą z końca w koniec amfiteatru; tłum się kłębi, przewala, woła, krzyczy, gestykuluje, a gdzie niegdzie śpiewa i gwiżdże.
Wachlarze trzepią się gorączkowo i niestannie.
Wielu cudzoziemców wynosi się ostentacyjnie, żegnają ich złośliwe brawa i śmiechy.
Już nieco chłodniej. Słońce przetoczyło się nad ocean, że pół areny pogrąża się w przezłoconych cieniach, a nachylone kiście oleandrów płoną niby skamieniałe wytryski krwi, fale przypływu huczą coraz potężniej, zaś wysoko ponad cyrkiem i gwarem tysięcy, przez lazurowe głębie, ciągnie klucz białych, ogromnych ptaków… lecą na zachód… za słońcem.
Muzyka daje grzmiący znak.
Rozpoczyna się nowa walka.
Pikadorzy, banderillerzy, kapy i służba zajmują swoje miejsca.
Trzaskają wierzeje stajni.
Wypada byk. Przystanął olśniony słońcem, olbrzymie rogi błyszczą mu jakby z czarnej polerowanej stali, zatrząsł łbem, rozejrzał się i jak czarny tuman runął ku koniom.
Najbliższy pikador rusza na niego z piką, złożoną do ciosu.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.