Fuentes podnosi żelazo, skupia się do ciosu, mierzy… byk się przygiął, rogi podgarnął i uderza ze straszną siłą, a szpada tylko mu błysnęła nad karkiem cichą, krętą błyskawicą…
Byk skamieniał, jakby rażony piorunem, skurczył się, rzygnął krwią i bez jęku padł trupem u samych jego stóp…
Fuentes ani drgnął.
Cyrk zamiotał się jak ocean wzburzony do dna, lunęły rozszalałe krzyki i brawa. Wszyscy porwali się z miejsc. Szał ogarnął tłumy. Posypał się deszcz kwiatów, a potem grad, ulewa, potop zwalił się na arenę, rzucano kapelusze, cygara, parasolki, nawet bukłaki z winem, wszystko, nawet mantyle i wachlarze, i kosztowności, ubrania nawet, co kto miał pod ręką, chwytał, zdzierał ze siebie i rzucał wśród ogłuszających wrzasków.
— Niech będzie błogosławiona twoja matka!
— Niech będzie świętym dzień twoich urodzin!
— Cześć ci, niezwyciężony!
Krzyczano z płaczem radości, krzyczano z uniesieniem, krzyczano z dumą bezprzytomnego entuzjazmu.
Fuentes, podobny do zwycięskiego boga, kłaniał się dokoła skrwawioną, aż po gardę, szpadą.
Muzyka zagrzmiała triumfalnym marszem, zasypując wszystkie głosy mosiężnym dźwiękiem trąb i hukiem kotłów.
Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Pisma - Tom 32 - Ave Patria.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.