Strona:PL Władysław Stanislaw Reymont - Na krawędzi.djvu/060

Ta strona została uwierzytelniona.
— 60 —

l widziałem, jak z tych serc wierzących wynosiła się niepokalana dusza Polski, i okutemi jeszcze rękami błogosławiła na ciężki trud walki, za ostatni, zwycięski bój i za wolność!...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Po południu.

Warszawa wygląda jak „w pierwszym dniu stworzenia“.
Chaos wszędzie i we wszystkich najzupełniejszy.
Na każdej prawie ulicy już mowy, partyjne sztandary i śpiewy.
Na każdem prawie miejscu nieopowiedziane wybuchy entuzjazmu, radości, uniesień, całują się nieznajomi, bratają się obcy sobie i dalecy.
— Jedność, obywatele, i braterstwo! — już krzyczą co gorętsi.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na Marszałkowskiej, na Krakowskiem i Nowym Świecie trudno się już przecisnąć, nieprzeliczona ciżba posuwa się krok za krokiem, faluje, kołysze się, a wciąż jeszcze przybiera, gdyż bocznice, jak wartkie dopływy, nieustannie wyrzucają nowe tłumy, że już się zdają drżeć mury rozpierane, wrzawa potężnieje co chwila — jakby morze ludzkie wylało z hukiem i burzy się spienione w ciasnych ulicach.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przed kościołem św. Krzyża olbrzymi tłum prze się i kłębi, ktoś niewidzialny dał znak, i wszyscy padli