Strona:PL Władysław Stanislaw Reymont - Na krawędzi.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.
— 61 —

na kolana. Rozszlochany śpiew zerwał się jakby z wnętrza ziemi, uniósł się upalną wichurą ponad wieże i mury, a ze wszystkich okien, ze wszystkich balkonów i bram zerwały się oddzielne głosy, płacze, wołania i spływały w przepotężny chór, nabrzmiały smutnym jękiem błagań.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na bocznych ulicach, w zaułkach, na placach, w szarych tunelach nieskończonych domów, wszędzie, gdzie dojrzeć — tłumy, mowy i śpiewy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Chciałbym wszystko widzieć, wszystko słyszeć i wszystko przeżyć, co czują te masy, te domy, te ulice, aby wziąć w siebie na wieki pamięć tego dnia „Jedynego“.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Już upadam ze znużenia, ale nowy pochód mnie porywa, nowy śpiew przyciąga, nowa radość krzepi zwątlałe siły, i znowu idę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Rozśpiewała się Warszawa; każda ulica intonuje pieśń swoją, każda ulica podnosi swój głos, każda ulica wybucha innym hymnem — że kiedy zmierzch się zrobił, to się już zdawało, że to śpiewają mury i ludzie, drzewa i place, ziemia i niebo w jeden głęboki, przejmujący głos wesela i radości.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W ostatnich brzaskach dnia, Lesznem, od okopów, płyną zwarte i karne kohorty ludu roboczego,