Strona:PL Władysław Stanislaw Reymont - Na krawędzi.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.
— 104 —

Aż przyszły te nowe, te wyśnione dnie.
Wyniosły się z ruin, z krwi ofiarnej, z trupów, z największych marzeń i oto stawały się przed jego nieubłaganemi oczami.
Przechodziły nieskończonym korowodem bladych, omylonych cieni, a tak samo, jak te dawne, pomarłe, jak te przeklęte dnie, łez pełne, jęków pełne, i nędzy bytowania pełne, i skargą człowieczą brzemienne, i jak te pomarłe, męczarnią dusz smutne, i nieutuloną tęsknotą płaczące...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

A wlokły się ciężko, jak wdowy rozszlochane wskroś posępnych ciszy cmentarzysk, bo zwycięskie miasto brało już dziką przemoc nad światem i jęło czynić sąd na nieprzyjaciołach.
Zemsta rozsiadła się na trybunałach.
Wagi sprawiedliwości wzięły ręce katów.
Pijana nienawiścią tłuszcza wydawała wyroki.
A na placach, w ulicach, na rozstajach dróg, drzewa szubienic wyrastały straszliwie bujnym lasem.
zabijano w imię wolności.
Zabijano w imię równości.
Zabijano w imię braterstwa.
Krwawe msze odprawiały się dnie całe — w te nowe, wyśnione dnie, co przechodziły jak wdowy, płaczące wśród trupów rozkołysanych na szubienicach, i wśród radosnych urągowisk zwycięzców, i wśród wyniosłego milczenia wiedzionych na śmierć.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .