Strona:PL Władysław Tarnawski - Autograf sonetów Szekspira P36.jpg

Ta strona została skorygowana.

Ostatnie, bo już mnóstwo ich opadło z drzewa —
Drżą na gałęziach w wichru mroźnego poświście,
Na tych chórach, na których teraz nikt nie śpiewa.
Jam porą dnia, gdy mrok już zapada, bo w łoże
Położyło się słońce w nieb zachodniej stronie,
A wnet swym czarnym płaszczem okryć ma przestworze
Noc, siostra śmierci, grzebiąc wszelki blask w swym łonie.
Jam ów ogień, co jeszcze płomieniem wystrzeli,
Lecz z rzadka, bo przez młodość swą już spopielałą,
I czuje, że spoczywa w śmiertelnej pościeli,
Strawiony przez to, co go długo podsycało.
Widzisz to i twa miłość tym gorętsza właśnie,
Że, kochając mnie, kocha to, co wnet zagaśnie.


74.  Lecz nie płacz! Przyjdzie srogi nakaz uwięzienia,
Żadna rękojmia na te nie pomoże pęta,
Ale ja pozostawię przy tobie swe pienia,
A w nich jest pamięć moja na wieki zaklęta.
Ilekroć kiedyś okiem przebiegniesz te pieśni,
Ujrzysz mój dar dla siebie, a niech cię nie wzrusza,
Żem ja swą glinę glinie oddał, a pleśń pleśni;
Tu jest istoty mojej lepsza część, jest dusza.
A więc ty przez śmierć moją stracisz li garść brudu,
Ciało me, coś, co wprędce roztoczą robaki,
Coś, co lada zbójecki nóż zniszczy bez trudu;
Pocóż miałbyś pamiętać o marności takiej?
Patrz na to, co mieściło stłuczone naczynie;
To pieśń ma, tę zostawiam ci, ona nie zginie.


75.  Jak życie pożywienia, łaknie cię me serce,
Potrzebnyś mu, jak w maju deszcz spieczonej ziemi;
Przez ciebie w nieustannej męczę się rozterce,
Jako trzęsie się skąpiec nad skarbami swemi;
Bo raz duma i rozkosz piersi mu rozdyma,