W r. 1867. szczupłe gronko młodzieży polskiej, uczęszczającej na wszechnicę wrocławską, przerażone zostało nagłą, piorunującą wieścią o zgonie swojego ukochanego profesora i duchowego przewódzcy prof. Wojc. Cybulskiego. Tegoż dnia jeszcze wykładał on zgromadzonym na odczyt słuchaczom rzecz o runach słowiańskich, przedmiot, któremu głębokie studia poświęcił, był zdrów i wesół, nic tej śmierci nie przepowiadało. Wieczorem obchodzono w rodzinnem kółku imieniny małej córeczki. Po północy, poszedłszy na spoczynek, zbudził się profesor z gwałtownym bólem w piersi, posłano po lekarza, nim zdołał przybyć, już nie żył. Strata którą poniosła wszechnica i młodzież z ciężkością powetowaną być może, ale kraj zarazem stracił w nim cichego, wytrwałego, skromnego pracownika, jakiego niełatwo dziś odzyska. Przyrodzone dary, okoliczności szczęśliwe choć dlań ciężkie, naostatek trud nad sobą nieustanny i zamiłowanie pracy a nauki, składały się na wyrobienie tej postaci godnej zaiste uznania i pamięci. Głośniejszych imion mamy wiele, mało tak zasłużonych.
Rozpatrując się w oddanych nauce i nauczaniu ludzi naszej epoki, dostrzeżemy łatwo dwa prądy wieku przeciwne, unoszące ich na krańce — albo zbyt popędliwego ruchu lub martwego zacofania. Ostatnie zwłaszcza usposobienie zdaje się z każdym dniem powszechniejsze, tak, iż rzec by można, że nauka spokoju szukając, miotaniu się ducha zbyt żywemu usiłując zapobiedz, niewolę raczej wybrać gotowa, niż swobodę do walki obowiązującą.
Widziemy dziś w najgłówniejszych polskiego życia duchowego