— Z daleka, pani.
— Pewno do Warszawy? — spytała otyła pani, obydwiema już rękoma zsuwając z czoła kapturek.
— Tak, pani — była znowu odpowiedź.
— Czy pani dobrodziejka z okolic Warszawy może?
— Nie, pani.
— A z jakich? czy wolno spytać?
— Z dalekich.
Interlokutorka, widocznie zniecierpliwiona lakonicznemi odpowiedziami, poruszyła się tak żywo, że aż z kolan jéj spadł „Złoty Ołtarzyk”, a młody człowiek ze zdwojoną ciekawością wpatrywał się w zasłonioną kobietę. Uderzył go młody i świeży dźwięk jéj głosu i zaciekawiły krótkie odpowiedzi.
— Pani dobrodziéjka dawno już w podróży? — rozpoczęła się na-nowo indagacya.
— Od dnia wczorajszego.
— Pewno na zimę do miasta... dla zabawy?
— Tak, pani.
Tą razą „Łza Chrześcijanina” poszła śladem „Złotego Ołtarzyka” i w drodze rozsypała tuzin obrazków i przepisanych modlitewek.
Młody człowiek grzecznie się schylił i pomógł właścicielce w zebraniu rozsypanych skarbów pobożnych.
— A, dziękuję, panie mój kochany, dziękuję ślicznie! — mówiła otyła pani — grzeczny z pana kawa-
Strona:PL W klatce.djvu/019
Ta strona została uwierzytelniona.