Blada lampa drżała, niepewne światło rzucając w kąty wagonu, a milczenie przerywane było tylko pobożnemi westchnieniami pani Owsickiéj i chrzęstem karmelka, odzywającym się niekiedy w ząbkach nieznajoméj.
O prozo XIX wieku! Kobieta ubrana w czerni, z zasłoną na twarzy, milcząca, zamyślona, zamiast wzdychać, jé karmelki. Niegdyś tak wyglądająca kobieta bywała istotą z mgły i zefiru, za pokarm jéj służyły marzenia, a ziemskie jadło odtrącała drżącą dłonią, gwiazdom się skarżąc na prozę żywota. Dziś jé ona karmelki! Gdzież poezya? gdzie tajemniczość? gdzie tragiczność awantury? gdzie czysty, brzydzący się materyą idealizm?! Młody podróżnik wszakże nie żałował tajemnicą owianych zjawisk dawnych czasów i z miłém wrażeniem słuchał chrzęstu karmelków w ustach nieznajoméj, bo był mu on świadectwem jéj młodych i zdrowych ząbków, które, sądząc podług przedziwnie białéj rączki, jaką widział, przedziwnie téż białemi być musiały.
Pani Owsicka skończyła godzinki do Opatrzności Bozkiéj, wycałowała wszystkie obrazki, przeżegnała się krzyżem różańca i, na worku podróżnym złożywszy głowę, głęboko usnęła.
W ustach nieznajoméj kobiety ustał po chwili chrzęst karmelków, ale znać było, że nie spała, bo niekiedy białemi paluszkami machinalnie przewracała karty książki.
Strona:PL W klatce.djvu/024
Ta strona została uwierzytelniona.