Znowu gwizdnęła lokomotywa, znowu pociąg stanął.
— Warszawa! — ozwał się głos donośny, i ze stukiem poczęły otwierać się drzwi wagonów.
Pani Owsicka wstała najpiérwsza, choć nieco z trudnością, i jęła zabierać swoje wory i pudła.
— Niech pani wysiada — grzecznie rzekł pan Karłowski, — ja pani podam wszystkie te rzeczy.
— Dziękuję, dziękuję ślicznie, panie mój kochany — mówiła, sapiąc i wysiadając, pani Anna. — Grzeczny, bardzo grzeczny z pana kawaler. Powiem Lucysiowi Dolewskiemu, że grzecznego ma kolegę, panie mój kochany.
To mówiąc, wygramoliła się z trudnością z wagonu, wzięła z rąk „grzecznego kawalera” swoje manatki i, obciążona niemi, powoli zmieszała się z tłumem ludzi, zalegających platformę.
Ujrzawszy przejście już wolne, nieznajoma kobieta powstała, owinęła się okryciem i, ująwszy swój woreczek, zręcznie zeskoczyła na ziemię.
Młody człowiek, rozciekawiony, zachwycony jéj ruchami, patrzył na nią i, gdy zstępowała ze stopnia, wiódł oczyma za długiemi i ciężkiemi fałdami jéj sukni ciemno-brunatnego koloru. I ujrzał, jak fałdami temi pociągnięty, ze stopnia wagonu na ziemię zsunął się brylantowy pierścionek, przed chwilą błyszczący na ręku kobiety, a ona poszła daléj, nie wiedząc, że go zgubiła.
Strona:PL W klatce.djvu/028
Ta strona została uwierzytelniona.