te błękitne niteczki pulsowały szybko, poruszane wrzącém tętnem młodego życia. Usta jéj, dość duże i wydatne, ponsowe, wilgotne, były nieco otwarte, jakby im ciągle braknęło powietrza; pod ciemnemi, w regularny łuk zagiętemi brwiami, blaskiem żaru płonęły wielkie oczy a takie dziwne były to oczy, że w jednej chwili zmieniały wyraz i barwę, ale jakkolwiek się ukazywały, płonęły ciągle wewnętrznym ogniem niezmordowanego, pełnego sił, życia.
Młody człowiek stał i patrzył, i kobieta patrzyła na niego przez chwilę.
— Niech-że wiem — ozwała się w końcu, swoim srebrnym, miękkim głosem — komu jestem winna znalezienie mojego pierścionka.
I dodała szybko:
— Słyszałam już pana nazwisko, ale radabym wiedziéć, czy jesteś pan synem pana Michała Karłowskiego, właściciela ziemskiego z okolic Warszawy, który tak zaszczytnie dał się poznać na polu przemysłu naszego.
— Tak pani — odpowiedział młody człowiek; — jestem synem Michała Karłowskiego. Ale pozwoli pani zapytać siebie... — i zawahał się z dokończeniem swojéj myśli.
— Pan chcesz pewnie dowiedziéć się o mojém nazwisku — z uśmiechem rzekła kobieta.
— Tak pani — odpowiedział pan Karłowski — byłbym bardzo szczęśliwy...
Strona:PL W klatce.djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.