musiała słyszéć. Pytanie to ośmieliło mnie zapytać o jéj nazwisko. Pomyślała chwilkę, i odpowiedziała: nazywam się Kameleon! Sądzę, że gdy odeszła, zostałem niemniéj zgłupiały i zdumiony, jak nieszczęsny Papkin, skazany na wyszukanie krokodyla. Gdybym wierzył w metempsychozę, a raczéj w migracyą dusz zwierzęcych w ludzkie ciała, mógłbym zaprawdę uwierzyć, że Kameleon oblókł się w formy téj kobiety; bo wyraz jéj twarzy mieni się, jak barwy tego zwierzęcia. Zdaje mi się, że oczy jéj w mgnieniu oka kilka razy zmieniły kolor: były i piwne, i ciemno-zielone, i czarne jak węgiel. Kameleon! Kameleon! czy słyszałeś kiedy, aby się tak kto nazywał? Przecież myślałem sobie: jeżeli można nazywać się Żabą, dla czegóż-by nie można nazywać się Kameleonem? Miałem więc nadzieję, że dowiem się czego od ciebie.
— Nigdym nie słyszał o tém nazwisku — odrzekł Lucyan — i wątpię, czy ktokolwiek w świecie mógł o niém słyszéć, bo myślę, że musi w tém być jakaś mistyfikacya. Ale powiédz mi, mój drogi, jak możesz zaprzątać sobie głowę kobietą, którą raz tylko widziałeś i z którą ledwie kilka słów zamieniłeś?
— O, poważny medyku! — odparł patetycznie, stając przed Lucyanem, Cypryan; — alboż dla ciebie niezrozumiałe są takie wrażenia, co to uderzają jak gromy, jak błyskawice wdzierają się w samę głąb' istoty człowieczéj? Spojrzysz w białą twarz, wpa-
Strona:PL W klatce.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.