Obok niego Cypryan, odwrócony od sceny, nie słuchał, nie patrzył, zachwyconém okiem spoglądając w lożę, w któréj siedziały trzy kobiety. Dwie z nich, młode dzieweczki, w białych sukniach i z kwiatami w jasnych włosach, wyglądały jak Rafaelowskie ideały, obok siedzącéj między niemi kobiety. Ta ostatnia ubrana była w suknią z ciemnego aksamitu, odkrywającą ramiona jéj i szyję, zdobną w dwa sznury, wielkim brylantem zamkniętych, pereł. Na obnażonych jéj rękach, godnych Fidyaszowego dłuta, niby na kararyjskim marmurze wschodnie arabeski, wiły się węże złotych bransolet. Niedbale wsparta o poręcz krzesła, głowę, obciążoną warkoczami ciemno-kasztanowatych włosów, nieco w tył odrzuciła i wielkiemi błyszczącemi oczyma patrzyła na Cypryana. W ręku trzymała bukiet białych róż i takiż kwiat błyszczał nad jéj czołem, migocąc, przytrzymującym go we włosach, szmaragdem. Cała postać téj kobiety wyrażała świetną, pewną siebie piękność; bogactwo form i bogactwo brylantów wiązało się w niéj w całość, z któréj wiało rozkoszne jakieś, drażniące i wabne tchnienie.
Przebrzmiały śpiewy; skończył się akt przedostatni. Lucyan obudził się z zamyślenia i rozglądał po teatralnéj sali. Cypryan dotknął jego ręki i rzekł z cicha:
— Lucyanie, spójrz w lożę piątą od sceny na prawo: kobieta w aksamitnéj sukni — to ona.
— Kto? — spytał roztargniony jeszcze doktor.
Strona:PL W klatce.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.