Strona:PL W klatce.djvu/075

Ta strona została uwierzytelniona.

wiadam ci, że nie na żart przychodzi mi często zachcianka, żeby miéć jednę tylko parę oczu, ale wyłącznie moich; jedno tylko dobre kobiece serduszko, ale wyłącznie moje; a wyobraźnią widzę już siebie szanownym patryarchą, otoczonym rodzinném gronem, palącym popołudniową fajkę i słuchającym czytania żony o sprzeczkach lorda Palmerstona z lordem Russelem i o owym nieodgadniętym Sfinksie (jak go dzienniki nazywają), cesarzu Napoleonie.
— A jednak, mimo tych patryarchalnych marzeń, z młodzieńczym zapałem i swawolą nieledwie, gonisz kobietę nieznaną... i kto wié, jaką? — zarzucił Lucyan, który końca mowy swego przyjaciela słuchał z pełnym niedowierzania uśmiechem.
— I cóż ztąd? — zawołał Cypryan. — Podobała mi się bardzo, i dla tego chcę ją poznać. Nie jesteś tak naiwnym, przypuszczam, abyś myślał, że podobała mi się tylko z piękności, bo napatrzyłem się już niemało na piękne kobiety; ale uderzył mnie wyraz jéj twarzy, kameleonowa gra jéj oczu, ogień, który zda się tryskać z całéj jéj osoby, to cóś, jedném słowem, nieokreślone, które przemawia niekiedy i do zmysłów, i do myśli naszéj zarazem, harmonią jakąś nieujętą, a jednak magnetycznie pociągającą. Przypatrywałem się jéj tak w teatrze, że gdybym nie znał opery Trubadura, nie mógłbym powiedziéć, czy miserere, owę według mnie pieśń nad pieśniami, na początku przedstawienia, czy przy końcu śpiewają.