owych na dostojeństwo miasteczek, bo w gruncie nie są ani miastem, ani wsią, ale gromadą nędznych mieszkań i nędzniejszéj jeszcze ludności, zakopanéj w błocie, w drobnym i brudnym handlu i w najzupełniejszéj umysłowéj ciemnocie.
Jedném z miejsc takich było miasteczko N., leżące na szerokiéj pocztowéj drodze. Miało ono jednę tylko ulicę, szeroką wprawdzie, ale wiekuiście błotnistą. Z obu jéj stron stały domki szare i białawe, nierówne, z małemi okienkami, gdzieniegdzie z gankami, wspartemi na pochyłych słupach. W środku miasteczka był plac, zarzucony słomą, sianem i różném śmieciem, przeznaczony na coniedzielne targowisko. Dwie strony placu tego otaczały małe sklepiki, w których sprzedawały się świece łojowe, mydło, paciorki dla kobiet wiejskich, perkale dla żydówek i t. p. piękne rzeczy. Z trzeciéj strony stała długa biała karczma, z krytym, na słupach opartym, podjazdem, wspaniałą swoją budową królując domkom „na kurzéj łapie”, które, jakby przejęte pokorą, chyliły się pokłonami każdy w swoję stronę. Naprzeciw karczmy, z za żółtego ogrodzenia, żółtéj dzwonnicy i grupy dzikich grusz, wyglądał nie wielki, szary, o jednéj wieżyczce kościołek. Na ulicy i placu, w rozkoszném, nigdy nie wysychającém błocie, w niebogłosy krzycząc, bawiły się pół nagie żydzięta; na progu każdego niemal domku siedziały żydówki, w lecie robiąc pończochy, zimą grzejąc ręce nad garnkami, napełnionemi
Strona:PL W klatce.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.