Strona:PL W klatce.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

nam chleba, a grosza przy duszy nie miałam. Pani Dembowska poradziła mi, żebym się udała do dziedziczki Jodłowéj. Z początku przykro mi to było; myślę sobie: ona wielka pani, a ja, choć kiedyś miałam jeszcze piękniejszy pałac, niż dom w Jodłowéj, i taką samą karetę i kamerdynera, ale teraz biedna jestem; może mnie z impozycyą przyjmie! Ale gdzie tam, taka grzeczna! Jadła śniadanie, jak przyszłam, i zaraz mnie prosiła do stołu; pytała się o dzieci, rozmawiała długo, potém dała dwadzieścia pięć rubli. A ja nie mogłam napatrzéć się na nią, taka piękna, a żywa jak skra, a biała... już to co prawda, kiedyś ja piękniejszą płeć miałam, ale za to nie miałam nigdy takich oczu. Moje były melancholiczne, a jéj to błyszczące. A jak to jéj na imię, panie Dembowski.
— Klotylda, mosanie tego, Klotylda Warska. Ojciec jéj, to at, hulaka był, nic szczególnego; ale matka — anioł dobroci. Tylko że wcześnie odumarła biedaczkę. Nieboszczyk Warski jeszcze oddał mi w dzierżawę Jodłową, a potém pani Klotylda, jak owdowiała, to znów kontrakt ze mną zrobiła na dwanaście lat. Siedm tysięcy rubli płacę rocznie, ale niéma czego narzekać, źle nie wychodzę.
— Czy pani Warska często bywa w Jodłowéj? — spytał Lucyan.
— Jak owdowiała, mosanie tego, to coś lat z pięć nie była zupełnie, tylko posyłałem jéj pieniądze to do Paryża, to do Włoch, to do Warszawy. Potém