jesteś chłopiec, jak malowanie, a mądry, jak cała synagoga, a dobry choć do rany przyłóż. Ej, muszę ja ciebie, panie Lucyanie, poznajomić z panią Klotyldą; niech-no tylko, mosanie tego, przyjedzie.
— A jak się mają córeczki pana? — spytała pani Grodzicka dzierżawcę Jodłowéj.
Gdy pan Dembowski opowiadał Grodzickiéj o swoich córkach, Lucyan wszedł do pokoiku, gdzie leżała chora dziewczynka i siadł przy jéj łóżku.
— Czy Walerka ma dla mnie choć trochę przyjaźni? — zapytał, biorąc rękę dziecka.
— Jabym dla pana Lucyana wszystko na świecie zrobiła. Pan taki dobry dla mnie, dla mamy, dla Mieczka — odpowiedziała Walerka, patrząc na doktora swemi dużemi, błękitnemi oczyma.
— To proszę mi szczerze powiedziéć — mówił znów Lucyan — czy mama potrzebuje teraz pieniędzy?
Dziecko namyślało się przez chwilę.
— Nie wiem dobrze — odpowiedziała w końcu — ale pewnie potrzebuje, bo wczoraj, jak posyłała po lekarstwo, które mi pan zapisał, to mówiła Mieczkowi, ażeby prosił aptekarza o kredyt, a już herbaty mama cały tydzień nie pije. Ale dla czego pan się pyta?
— Tak, mam powód; dziękuję ci, Walerciu.
Wstał i podszedł do okna, przy którém stał stoliczek. Na stoliczku były flaszeczki z lekarstwami
Strona:PL W klatce.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.