Strona:PL W klatce.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tylko, proszę pani, pobiegłam do Janklowéj po bułki — zawsze z oddali dochodził podniesiony głos Marysi.
— Oj, biegasz ty, jak żółw rychtyk — zabrzmiał zniżony już głos gderający.
W czasie téj rozmowy Lucyan, zdjąwszy futro, wszedł do pokoju na lewo. Pokój ten był niewielki, o dwóch oknach, zdobnych w białe firanki z gładkiego muślinu i w kilka doniczek z kolczastym kaktusem i wonném geranium. Na biało tynkowanych ścianach, w żółtych drewnianych ramach, wisiało kilka miernych litografii, przedstawiających Napoleona piérwszego, jakieś nadmorskie miasto i wydobycie Mojżesza z wody. Naprzeciw drzwi stała starożytnych kształtów, szeroka i długa kanapa, o wysokich z żółtego drzewa poręczach, przed nią, białą siatkową serwetą nakryty, duży czworograniasty stół, a nad nią wisiało spore lusterko, oprawne w złocone niegdyś, dziś zczerniałe ramy. Ścianę przeciwległą oknom zajmował prawie całkowicie ogromny piec z zielonych kafli, zostawiając tylko miejsce na wązkie drzwi, do innego pokoju prowadzące, i na wiszący za niemi wielki zegar, z ciężkiemi miedzianemi wagami, z bukietem malowanych róż nad cyferblatem i z głosem kukułki, oznajmującym każdą godzinę. Między oknami na stoliku stał pod szklanym pękatym kloszem bukiet kwiatów, robionych z różowéj i zielonéj włóczki; kilka żółtych wyplatanych krzeseł i wązka a dłu-