Lucyanowi moje uszanowanie! Ciemno w pokoju, to i nie zobaczyłam pana staremi oczyma, panie mój kochany!
— Dobry wieczór pani — odrzekł Lucyan, z grzecznością pomagając pani Owsickiéj w zdejmowaniu futra i kaptura.
— Pewno z kościoła pani idziesz? — spytała pani Dolewska, patrząc na worki z książkami do nabożeństwa.
— A zkąd-że miała-bym iść, jeśli nie z domu Bożego? Toć byłam na nieszporach, które ksiądz Stanisław tak pięknie odprawił, aż dusza się rozradowała. A czemu to pani Józefowa na nieszporach nie była?
— Alboż ja mogę gdzie odejść, mając taką sługę? Z takiemi sługami to istne skaranie Boże. Mój Lucyś dziś kawy nie ma przez tego nicponia, Marysię.
— Wiem ja o tém, wiem! Wszystkie one takie hultajki — kiwając głową i siadając na kanapie, mówiła pani Owsicka.
— Ot i teraz — rzekła żywo pani Dolewska, brząkając kluczami — świecy nie niesie! A to skaranie Boże z tą dziewczyną.
Zaledwie to powiedziała, w sieni błysnęło światło i do pokoju weszła wysoka i barczysta dziewczyna, w płóciennéj spódnicy, z dużą chustą na krzyż przewiązaną na grubéj koszuli, z bosemi nogami i fartuchem, niosąc świecę w wysokim lichtarzu. Skoro
Strona:PL W klatce.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.