Strona:PL W klatce.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

przypieckiem stał stolik z niemalowanego drzewa i paliła się na nim łojowa świeca, zaciemniona nieobciętym knotem. Na przypiecku siedziała Marysia, z pończochą naciągniętą do cerowania na ręku i ze sterczącą w niéj ostrą igłą. Rozczochrane włosy dziewczyny rysowały za nią na piecu dziwaczne rogi i rożki, głowa jéj co chwila opadała na dłoń, ociągniętą pończochą, a zakłuta igłą, podnosiła się, uderzała o piec i znowu opadała.
— A co — wchodząc, rzekła do siebie pani Dolewska. — Jakbym zgadła, już śpi hultajka, jak zabita. Marysiu! Marysiu!
I podchodząc, dotknęła ramienia służącéj. Głowa dziewczyny podskoczyła, aby z całą mocą uderzyć o piec, poczém nastąpił balans na lewo i prawo, nareszcie z trudnością odzyskana równowaga głowy, szerokie otworzenie oczu i zerwanie się na równe nogi.
— Idź śpiochu, zabieraj samowar — rzekła pani Dolewska, szczypcami zdjętemi z wązkiéj, zielonéj tacki objaśniając świecę.
Dziewczyna, sapiąc i ciężko stąpając bosemi nogami, poczęła się krzątać około herbacianych przyborów, a pani Dolewska weszła do bawialnego pokoju.
— Późno już jest, moja droga matko — rzekł Lucyan, zbliżając się do niéj i biorąc jéj rękę — czas, abyś poszła na spoczynek. Tyle się zawsze przez cały dzień natrudzisz!