Strona:PL W klatce.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

wisz. To téż ja rachuję na czas i własną wolę, aby zawładnąć tém, co wre we mnie. Ale, jako człowiek doświadczony i znający serca ludzkie, nie dziwisz się pewnie temu, że gdy oglądam się po ciasnym i smutnym zakresie, w jakim zamknąłem moje życie, źle mi bywa chwilami, gorzéj, niż opowiedziéć mogę i chcę.
— O, wcale się temu nie dziwię, mój drogi — łagodnie odpowiedział ksiądz. — Znam ciebie: jesteś ognisty, namiętny, siły natury twojéj dziewicze, bogate, dopominają się o użycie i dlatego wrzysz i targasz się wewnętrznie, choć na zewnątrz jesteś spokojny. Ale ten spokój twój zewnętrzny, zwieść może tylko niedoświadczone i niebadawcze oko; ja w twojéj twarzy widzę, jakby odzwierciedlenie mojéj własnéj przeszłości i dlatego wiem, co znaczy ta twoja wzrastająca bladość i ten namiętny ogień, który często pali się w twoich oczach. Są to dla mnie oznaki niepodbitego jeszcze wolą ducha. Otóż, z powodu właśnie téj znajomości ciebie, czuję, że mam niejako obowiązek podawania ci przyjaznych i serdecznych przestróg. Panuj nad sobą, Lucyanie, panuj nad porywami swojemi, aby cię one nie zawiodły na zgubne drogi; strzeż się wulkaniczném swojém sercem pokochać jakie złe widmo, bo wtedy nie odnajdziesz samego siebie i swojéj siły moralnéj, i spalisz się pożarem, własną ręką roznieconym.
Lucyan w milczeniu podał rękę księdzu i, od-