W imię zdrowego rozsądku, świętéj spokojności i rozstrojonych wrzawą nerwów, pytam: czego się ci ludzie tak szalenie po mieście ruszają? Czy Warszawa zapaliła się na wszystkich swoich końcach? Czy się gdzie jaki cud ukazał?... Na chodnikach tłumy biegną, potrącają się i, nie mając czasu na przeprosiny, biegną daléj... Środkiem ulic powozy pędzą jak szalone, furmani krzyczą, konie galopują, a błoto, odskakując od kół i kopyt końskich, bryzga, i ludzi, idących piechotą, zamienia w nieznany dotąd zoologii gatunek centkowanych dwunożnych. Dorożki do najęcia nigdzie ani znaleźć, bo ile tylko jest ich w całém mieście, wszystkie zajęte przez wyfrakowanych panów, w wysokich kapeluszach i białych rękawiczkach, którzy jeżdżą od domu do domu, wysiadają z dorożek, wchodzą w bramy i na piętra, wymawiają z ukłonem sakramentalny wyraz: win-