Poeta pochylił głowę, palec w różowéj rękawiczce przyłożył do czoła i zamyślił się.
— Pana Kar-łow-skie-go — powtórzyła kobieta, kładąc nacisk na każdéj zgłosce. — Młody, wysoki, szczupły, blondyn, z błękitnemi oczyma. Pytam o niego wszystkich moich znajomych, ale nikt go nie zna.
— Ja go znam — rzekł wieszcz, tryumfalnie podnosząc głowę, i palec wskazujący posyłając w powietrze — ja go znam — powtórzył i dodał uroczyście: — to badzo przyjemny człowiek.
— Czy pan bywasz u niego?
— Nie, pani, widziałem go raz tylko. Jest to młodzieniec bardzo piękny i, jak wnieść mogłem, uczuciowy.
— Zkądże pan znasz jego uczuciową stronę?
— O ile dostrzegło wieszcze oko moje, był on zachwycony twemi, pani, wdziękami.
— Gdzież to było?
— W teatrze. Pytał mię, pani, o twoję nazwę doczesną.
— I powiedziałeś mu pan moje nazwisko?
— Powedziałem, że mianem twem jest piękność.
— Nie wiele się dowiedział.
— Powiedziałem mu także, iż tłum nazywa cię „Kameleonem”, ale że ja wieszczo odgadłem twoje prawdziwe imię, które jest... bogini.
— To wszystko bardzo pięknie, ale czy pan wiész, gdzie pan Karłowski mieszka?
Strona:PL W klatce.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.