i, szybko pobiegłszy ku drzwiom, pociągnęła taśmę dzwonka.
We drzwiach stanęła ładna i z całym wykwintem, właściwym służącéj wielkiéj pani, ubrana subretka.
— Marylko — rzekła do niéj pani Kameleon — suknia moja na dzisiejszy wieczór czy przyniesiona z magazynu?
— Wczoraj jeszcze, proszę pani.
— To dobrze, a kwiaty?
— Oto są, pani. — I z małego pudełka, które trzymała w ręku, wyjęła wdzięcznie i misternie uwity wieniec z ciemnych gałęzi cyprysu i pączków białych róż.
— Taki smutny wieniec, proszę pani — zauważyła służąca.
— Smutny!? — machinalnie powtórzyła za nią piękna pani — smutny?.. masz słuszność. Cyprys, to kwiat grobowy, ale za to pączki róż, to młodość i nadzieja. Owszem, ten wieniec jest piękny i mądry — mówiła daléj jakby do siebie — bo ileż razy w życiu człowieka cyprys łączy się z różami. Na pozór same róże błyszczą, a wkoło nich wiją się ciemne cyprysu gałązki...
Milczała chwilę, patrząc wciąż na fantastyczny wieniec, a twarz jéj znowu była posępna.
— Schowaj to, Marylko — rzekła wreszcie, oddając kwiaty. — A co się tam dzieje z tym chłopcem, którego dziś kazałam z ulicy przywołać?
— Dałam mu obiad, proszę pani — odpowiedzia-
Strona:PL W klatce.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.