odetchnąć po gwarze i tłumie miejskim, śród woni lasów i pól, sam-na-sam z naturą i Bogiem. Ale patrz pan — dodała, otwierając duże, leżące na stole album — oto jest Jodłowa.
Młody człowiek ujrzał wprawną i umiejętną ręką narysowany piękny krajobraz. Nizki, ale duży biały dom stał oparty o wzgórze, porosłe lasem i otoczone szerokiemi alejami starych grubych jodeł. Po-za jodłami, z jednéj strony rozciągał się szeroki, równy obszar pola, zamknięty u skraju widnokręgu czarnym pasem lasów; z drugiéj strony na wzgórzu, między szczytami drzew szarzały krzyże cmentarza i bielał jeden wysoki pomnik, strzelając ku niebu srebrnym krzyżem i niby stróż całego obrazu, unosząc się nad domem, staremi jodłami i szeroką równiną.
Przez chwilę w milczeniu patrzyli oboje na kartę albumu.
— W tym domu rodziłam się i przepędziłam najwcześniejsze dzieciństwo moje — mówiła znowu Klotylda — a tak wielki jest urok rodzinnego miejsca, że uciekam doń zawsze, gdy się poczuję zmęczona, lub smutna i nigdy bez głębokiego wzruszenia, nie witam tych starych jodeł, które szumem swoim przywołują mi na pamięć przeczyste, swobodne lata dziecięce, ojca mego, matkę...
Gdy mówiła ostatnie wyrazy, Cypryan, patrzący na krajobraz, usłyszał lekkie drżenie jéj głosu.
Strona:PL W klatce.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.