Strona:PL W klatce.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

binach leśnych, albo łagodny, a jednak brzemienny żywotną siłą miliona istot gwar, który, lecąc od trawki do trawki, od owadka do owadka, od kwiatu do drzewa i od drzewa do obłoków, wznosi się z ziemi ku niebu, jak drżący hymn tryumfu i dziękczynienia? Te wszystkie cuda na wielkim obrazie świata, odmalować może jeden tylko pęzel i jeden malarz. Pęzlem tym jest natura, w kierowniczém i wszechpotężném ręku Boga.
Ta sama pocztowa szeroka droga, która przebiegała N., nie daléj, jak o lekką milę od miasteczka tego, zwracała się w wielki zakręt, aby ominąć dość wysoką górę. Na szczycie góry téj, śród ciemnych i wiecznie szumiących jodeł, szarzały krzyże i bielał marmur grobowego pomnika, a las, obrastający boki góry, łączył się z rozległym ogrodem jodłowskiego dworu.
Piękny był ten ogród powagą jodeł starych, grubych i wysokich, dawno, przed wiekami chyba, zasadzonych w szerokie aleje, łączących się w górze ciemno-zieloném, kolczastém, gęstém sklepieniem. Aleje te krzyżowały się ze sobą w różnych kierunkach; szerokie ciągnęły się prosto wytkniętą linią, węższe przerzynały je, skręcały na prawo i lewo, obiegały kwadraty, koła i gubiły się gdzieś wysoko w głębinach morza. Między temi wysokiemi ścianami jodłowych alei, na gładkich, rozległych przestrzeniach, zieleniały