Do kasztelanica zjeżdżali się liczni towarzysze i przyjaciele, młodzi i ogniści jak on. Wtedy nie tokaju już, ale szmpana płynęły potoki; w ścianach domu rozlegały się śpiewy rycerskie, miłośne i myśliwskie, a mimo ówczesnego zwyczaju, nigdy ani jeden nie roztworzył się stolik. Gdy raz któryś z gości napomknął o grze kartowéj, kasztelanic zsunął swoje czarne brwi i odrzekł:
— Ręka moja nie dotknie nigdy cudzych pieniędzy, a ze swojemi wolę uczynić to...
I łącząc czyn do słowa, wyjął z bogato rzeźbionéj szuflady garść złota i przez otwarte okno rzucił je ludziom, ścinającym murawę dziedzińca.
Gwarne te sceny nie często jednak powtarzały się w Jodłowéj, bo kasztelanic długie nieraz odbywał podróże, a i w domu zamykał się niekiedy samotnie, całe dni i wieczory zimowe przesiadując w sali, któréj ściany zawieszone były portretami jego przodków. Przed ogniem, trzaskającym na dużym staroświeckim kominie, z książką w ręku, siadywał on godziny całe, a oczy błądziły po rycerskich twarzach i postaciach pradziadów. Przy czerwonych błyskach płomieni, portrety zdawały się drżéć, strzelać oczyma i występować z ram. Z rąk kasztelanica wypadała wtedy książka, czoło jego zachodziło posępną chmurą i pierś wznosiła się ciężkiém westchnieniem. A im dłużéj wpatrywał się w portrety, tém głębszy żal, tém gwałtowniejsza rozpacz zdawała się go ogarniać; aż zry-
Strona:PL W klatce.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.