brwi jéj, jak jego, zginały się dumnie i energicznie regularnym zarysem; usta kształtne, wigotne, były namiętne. Uniesienia miewała te same, tę samę fantastyczność pomysłów, gwałtowność żalu lub radości, miłości czy gniewu, i tę samę brzydzącą się fałszem i wszelką nizkością prawość i dumę rycerską. Tylko z duszy Hanny przelała się w jéj serce wielka miłość dla biednych i cierpiących, i ujmująca słodycz obejścia się z otaczającymi, przed którą, im starsza była, tém więcéj ustępowały wybuchy gniewu, odziedziczone po ojcu.
Hanna troskliwie pielęgnowała w córce dobre zarody, a starała się tłumić popędy groźne. Wcześnie przyzwyczajała ją do dziękczynień i błogosławieństw ludzkich, dając jéj możność zasmakowania w zadowoleniu, płynącém z pełnienia dobrych czynów. Kwiatami i poezyą pragnęła zmiękczyć zbytnią energią, nauką ochłodzić ognistą wyobraźnią dziewczęcia, spokojem i słodką macierzyńską pieszczotą ukołysać ducha, który w dzieciństwie już zapowiadał burze przyszłości.
Trudne to było zadanie; może-by jednak moc macierzyńskiego serca zwyciężyła w łonie ukochanego dziecka złe, które w nie z krwią ojcowską spłynęło, ale niestety! Klotylda zaledwie dziesiąty rok kończyła, gdy jodły stare, smutnie wstrząsając ciemnemi szczyty, patrzyły na orszak pogrzebowy, towarzyszący trumnie Hanny. Cierpienia życia zbyt wielkim ciężarem
Strona:PL W klatce.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.