jéj ojca na ręku nosiłem i ją widziałem w kołysce, i trumnę nieboszczki pani, het tam, na górę niosłem. Ja jéj nigdy nie mogę widzieć bez łez; taka to już moja natura.
— A ja znów — odpowiedział dzierżawca — jak patrzę na panią Warską, to mi wszystkie uśmiechy z serca na usta lézą, mosanie tego. Taka śliczna! taka miła! Ej, Boże odpuść... nie dziwić się tym ludziskom, co to tam za nią, na wielkim świecie, łby tracą!
— Ej tracą, tracą! co tam tracą! — nierad z téj wzmianki, zamruczał Ignacy. — Czy to właśnie wierzyć ludzkim plotkom? Kto miał łeb, to go nie stracił, a kto miał tylko połowę, to i niewielka szkoda. Co to tracą! jak tracą! A żeby i tracili, czy to jéj wina? czy ona może im zabronić, czy co? Ot, piękna i dobra, jak anioł, i kwita!
Nadjeżdżający powóz przerwał gderanie Ignacego, który ujmował się za dobrą sławą swéj pani. W bramę wjeżdżała sześciokonna kareta i szybkim kłusem podjechała pod ganek. W mgnieniu oka Ignacy otwierał już drzwiczki powozu, a pan Dembowski, z barankową czapką w ręku, stał na piérwszym schodzie ganku.
Z powozu wysiadła pani Warska, w czarnéj sukni i kapeluszu z czarną koronkową zasłoną, a za nią wyskoczyła jéj ulubiona i nieodstępna sługa, Marylka.
Wysiadając, Klotylda uśmiechem i skinieniem gło-
Strona:PL W klatce.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.