wołała Elżusia — jak on pozna panią Warską i pani Warska jego...
— To i cóż będzie?
— To się pewno pokochają.
— A może... — bardzo cicho szepnęła Magdzia.
— A to-by szkoda było pana Lucyana — rzekła Antosia.
— A toż czemu? owszem, śliczna-by z nich dwojga była para.
— Ej, albo-by to pani Warska wyszła za niego? — rozumowała daléj Antosia. — Prawda, że jest piękny, dobry i rozumny, ale biedny, i to tylko ma, co zapracuje, a ona bogata i mówią ludzie...
— Cóż tam ludzie mówią?
— Że okrutna z niéj bałamutka.
— A mnie się zdaje — rzekła Magdzia — że choć pani Warska i bogata, i, jak mówią, bałamutka, dlatego pana Lucyana pokochać może.
— A cóż-byś ty na to powiedziała, Magdziu? — figlarnie spytały siostry.
Magdzia milczała przez chwilę, aż odrzekła:
— Jeżeli-by pan Lucyan był przez to szczęśliwy, poszła-bym piechotą do Ostréj Bramy, podziękować Matce Bozkiéj.
— Panienki! panienki! proszę na kolacyą! — zawołała służąca, z fartuchem u pasa i w chustce na głowie, niosąca przez dziedziniec z kuchni ku gankowi
Strona:PL W klatce.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.