Strona:PL W klatce.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.
II.


Byłażby to ta sama?


Nazajutrz po przybyciu pani Warskiéj do Jodłowéj, w mieszkaniu dzierżawcy Dembowskiego panował ten smutny ruch i zachód, który znamionuje zwykłe wejście do domu nieproszonego gościa — choroby. Pani Dembowska leżała w silnéj gorączce, a zapłakane jéj córki, zapomniawszy już o tak zajmującém je wczoraj przybyciu dziedziczki i o swoich świeżych niebieskich sukienkach, krzątały się na palcach około choréj matki i szeptały z sobą pocichu, znosząc jéj do łóżka słoiczki i buteleczki z domowemi lekami.
Magdzia wybiegała często na ganek i, ręką zasłaniając wzrok od słonecznego światła, patrzyła w stronę szerokiéj drogi, wiodącéj z N., a gdy ją pustą ujrzała, wzdychała, ocierała łzy ponsową na szyi zawiązaną chusteczką i, wróciwszy do pokoju, szeptała siostrom:
— Jeszcze nie widać doktora.