— Jaka ona piękna!
— Jaka dobra, serdeczna!
— Czy ona się zna na doktorstwie?
— Zapewne, musi być bardzo rozumna.
Dembowski wysunął się pocichu z pokoju. Przyniesiono lód i córki podeszły do łóżka.
— Już ja to sama zrobię — rzekła Klotylda, — a do pomocy biorę tylko Magdzią. Wszakże tak ci na imię, miłę dziecię?
— Tak, proszę pani — odpowiedziała dziewczyna, podnosząc znowu z zachwytem do ust rękę pani Warskiéj.
Klotylda uklękła przy łóżku choréj i z pomocą Magdzi zaczęła przykładać lód do jéj głowy.
Dobra godzina tak minęła, gdy pod gankiem dał się słyszéć turkot kół i otworzyły się drzwi sypialnego pokoju.
Magdzia pokraśniała, a Klotylda zwróciła głowę ku drzwiom, w których pojawił się Lucyan Dolewski.
Wzrok młodego doktora padł najprzód na klęczącą u łóżka choréj i twarzą zwróconą ku niemu kobietę w bieli. Wązki promień słońca, przekradając się z za rolety zasłaniającéj okno, wyraźnie rozświecał na mroczném tle pokoju jéj strojną i piękną głowę.
Lucyan zatrzymał się u drzwi przez krótką chwilę i patrzył; nie znał on kobiety, którą ujrzał niespodzianie, nie wiedział kto ona, a jednak był pewny, że gdzieś, kiedyś ją widział. Twarzą jéj wywołana, sta-
Strona:PL W klatce.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.