miast przyszła, zaczęła pocieszać nas, serdecznie z nami rozmawiać, poszła do mamy i tak się nią zajmowała, że doprawdy mnie aż łzy wdzięczności w oczach stawały.
— Więc o tyle jest dobrą, o ile piękną — rzekł jakby do siebie Lucyan i dodał, zwracając się do Magdzi:
— Czy pani wié, co najwięcéj podoba się w kobiecie i co najczęściéj ku niéj pociąga?
Magdzia oderwała wzrok od zielonéj gałązki, z którą bawiła się machinalnie, i spojrzała na niego z lekkiém zdziwieniem.
— Dobroć i smutek — dodał z dziwnym oddźwiękiem w głosie i wyszedł do pokoju choréj.
Magdzia siedziała przez chwilę zamyślona, oskubując listki gałązki, a w końcu szepnęła:
— Więc jemu podobać się może kobieta dobra i smutna. Mój Boże! ja przecież nie jestem zła, i smutna bywam nieraz, o nieraz! a jednak...
Wstała i powoli podeszła do zwierciadła. Spojrzała na swoję okrągłą i opaloną twarz, na swoję ciemną perkalikową i niezbyt świeżą sukienkę i porównała siebie myślą z delikatną, strojną, pełną wytwornego piękna, panią Warską. Daleko odrzuciła od siebie gałązkę zieloną i zakryła twarz rękoma, szepcąc:
— Jaka ja jestem straszna! on mnie nie może nigdy
Strona:PL W klatce.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.