Warszawa, posąg złożonego w grobie Chrystusa, w kaplicy kościoła Karmelitów.
Mówiąc to, patrzył badawczo na Klotyldę.
— W kościele Karmelitów? O! widziałam, widziałam nieraz; lubię tam się modlić — odpowiedziała Klotylda.
Spostrzegła badawcze spojrzenie Lucyana i przezroczysty rumieniec przebiegł po twarzy jéj i czole.
Spuściła oczy, niby poprawiając fałdy swojéj sukni, i pomyślała:
— Tak, to on tam był!
A Lucyan, spostrzegłszy jéj rumieniec i lekkie zmieszanie, pomyślał również:
— Tak, to ona tam była!
Przez chwilę milczeli oboje. Klotylda, nie patrząc na gościa swego, obiegła wzrokiem parter kwiatowy, a gałęź mirtu, pod którego drzewem siedziała, spadając na jéj głowę, wieńczyła ją drobnemi listkami.
Lucyan nie odrywał od niéj spojrzenia; mimowoli pomyślał, że z tym mirtem nad czołem, z lekkim rumieńcem, który parę razy wrócił na twarz jéj, jakby pod wpływem myśli tajemnéj, w białym stroju swoim, podobna była do młodéj, idealnéj oblubienicy, idącéj ku ołtarzowi ślubnemu.
Myśl ta, jak ognista błyskawica, przebiegła mu przez głowę; nie zdawał sobie sprawy z uczucia swojego, ale czuł instynktownie jakieś ściśnienie ser-
Strona:PL W klatce.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.