znalazł się w cichym, oświetlonym lampą pokoju księdza.
Pokój ten był dość obszerny, skromnie, choć wygodnie, urządzony; na białych ścianach wisiało kilka obrazów świętych, a w głębi pokoju, nad grubą otwartą książką, z czołem opartém na dłoni, siedział ksiądz Stanisław. Zatopiony w czytaniu, nie słyszał wejścia młodego człowieka; łagodny i blady profil jego wyraźnie rysował się w świetle lampy, które rzucało mu na włosy srebrne promienie, niby aureolą okalając mu czoło.
Głęboka cisza tego pokoju, otaczająca człowieka, spokojnie zatopionego w księdze i rozmyślaniach, dziwną sprzecznością z jego własném w owéj chwili usposobieniem uderzyła Lucyana.
Stał przez chwilę i patrzył, potém zbliżył się i powitał księdza.
— A, to ty, Lucyanie — rzekł proboszcz, podnosząc głowę i podając mu rękę. — Zkądże tak późno przybywasz?
— Z Jodłowéj. Pani Dembowska chora; wzywano mnie.
— Czy bardzo chora?
— Choroba dość jest ciężka, ale niebezpieczeństwa niéma.
— To dobrze — odpowiedział ksiądz, uważnie patrząc w twarz Lucyana, na któréj niezwykłym
Strona:PL W klatce.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.