rumieńcem i wyrazem ust odbiły się wrażenia dnia tego.
Przez chwilę milczeli obadwa. Ksiądz Stanisław ujął za rękę doktora i rzekł:
— Lucyanie, co tobie jest?
— Nic, nic — odpowiedział żywo młody człowiek — zmęczony trochę jestem. Cóżby mi mogło być? Owszem, dzień mi zszedł użytecznie i miło. Poratowałem chorą matkę rodziny i poznałem panią Warską.
— A, poznałeś panią Warską? — rzekł ksiądz przeciągle i z kolei jego czoło nieco się zachmurzyło. — I jakże ją znajdujesz?
— Bardzo miła — obojętnie odrzekł Lucyan; ale ksiądz postrzegł, że usta mu lekko zadrżały.
— Przyjechałem, aby spytać się ciebie, księże Stanisławie — mówił daléj Lucyan — czy zechcesz pojechać do Jodłowéj, poprosić panią Warską o zaopiekowanie się synem Grodzickiéj.
— Owszem, pojadę z chęcią. A czy sądzisz, że ona zechce dopełnić tego dobrego czynu?
— O, niezawodnie! — zawołał z ożywieniem doktor. — Dziwnie ona jest dobrą.
— Zkądże wiész o tém?
— Wystaw sobie, księże Stanisławie, że znalazłem ją klęczącą przy łóżku Dembowskiéj i własnemi rękoma okładającą lodem głowę choréj. Dodaj do tego, że mało znała Dembowską i że wczoraj do-
Strona:PL W klatce.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.