Strona:PL W klatce.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

ła dziewczyna, spojrzawszy uważnie przez szyby. — On, proszę pani, codzień o téj saméj porze przyjeżdża do pani Dembowskiéj.
Klotylda usiadła znowu przed zwierciadłem i schyliła czoło na dłoń, może dla ukrycia przed Marylką tego, że brwi jéj trochę ściągnęły się niezadowoleniem i lekki rumieniec szybko przebiegł twarz. Ale czegóż nie dostrzeże wprawne i ciekawe oko ulubionéj przez panią garderobiany?
Marylka widziała w zwierciedle pochyloną twarz Klotyldy, dojrzała rumieniec i ściągnięcie brwi.
Przez kilka chwil, milcząc, muskała grzebieniem włosy swéj pani, które ciemnemi smugami opływały całą jéj siedzącą postać; w końcu część ich zręcznemi palcami zaczęła splatać w gruby warkocz i ozwała się od niechcenia:
— Pan Dolewski, proszę pani, musi być bardzo dobry doktor, bo pani Dembowska ma się już znacznie lepiéj.
Klotylda odjęła rękę od oczu i rzekła:
— Zapewne. Splataj prędzéj włosy, Marylko, chcę wyjść do ogrodu.
Garderobiana ujęła drugie pasmo włosów i, splatając je, odezwała się znowu:
— Nie wiem, doprawdy, proszę pani, dlaczego mi tak żal tego pana Dolewskiego. Taki młody, piękny i rozumny, musi mieszkać w tém szkaradném N. Ale to on dla swojéj matki robi, proszę pani.