— Czyś widziała kiedy matkę pana Dolewskiego? — spytała Klotylda niedbale.
— A jakże, pani. Ciotka moja, Owsicka, w wielkiéj przyjaźni żyje z panią Dolewską, a ja, nim dostałam się do pani, mieszkałam u ciotki.
— Czy pan Dolewski był już wtedy w N.?
— Nie, proszę pani; pan Dolewski wrócił z uniwersytetu przed trzema laty, a ja szósty rok jestem u pani. Ale i wtedy, bywało, przyjeżdżał na wakacje, więc często widywałam i jego, i matkę.
— To pani Owsicka jest twoją ciotką, Marylko?
— Tak, proszę pani.
— Czy imię jéj Anna?
— Tak, pani. A zkądże pani wié imię mojéj ciotki?
— Przeszłéj jesieni jechałam z nią do Warszawy w jednym wagonie.
— Doprawdy, a gdzież to ja wtedy byłam?
— Czekałaś na mnie w Warszawie.
— A prawda! Toż dopiéro ciocia musiała być uszczęśliwiona, że panią poznała.
— Nie wiem, czy wiedziała nawet z kim jedzie, bo miałam twarz zasłonioną i nie powiedziałam mego nazwiska.
— To dopiéro! Wyobrażam sobie, jak ciocia musiała być ciekawa z kim jedzie; bo to, proszę pani, straszna ciekawska z téj cioci.
Klotylda nic nie odpowiedziała, a Marylka splata-
Strona:PL W klatce.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.