— Ot, pij pan lepiéj herbatę — przerwała Elżunia — bo widzę, że nic już dzisiaj porządnego nie zaśpiewasz. Panie Dyonizy, może pan herbatę z rumem pić będziesz? — dodała, zwracając się z butelką w ręku do starszego brata.
— Z rączek pani — odparł z elegancyą pan Dyonizy — sama trucizna słodką-by mi była; ale wszelkich trunków doktorowie używać mi zabronili.
To mówiąc, zérknął ku drzwiom, obok których siedział, i wymknął się cichutko, szepcąc:
— Natychmiast będę służył!
— Aha! — mruknął brat młodszy — poszedł na ustronie, dać buzi kochance! — a zwracając się do Elżuni, dodał z uczuciem:
— Jakżem nieszczęśliwy, że śpiewaniem mojém nie mogę dziś ukontentować pani!
— A, bo pan śpiewasz rzeczy stare jak świat. Kiedy byłam w przeszłym roku w Wilnie, u ciotki Kaczyńskiéj, to mówiono mi, że tych wszystkich pana pieśni już od stu lat nikt nie śpiewa.
Harasimowicz młodszy westchnął i opuścił głowę na piersi, ale po krótkiéj chwili podniósł ją z miną tryumfatora i zawołał:
— Pani! umiem jednę nowiuteczką, jak Boga kocham, świeżuteńka, jak z igły zdjęta!
To mówiąc, uderzył po strunach i zaczął:
„Po stracie szczygła nieszczęsna szczyglica...“