tem naprzykład, kiedy w domu niéma pilnéj roboty, całemi wieczorami siaduję sobie na ganku i patrzę na gwiazdy, i kocham je, bo czuję, że one piękne; albo idę do lasu i słucham szumu drzew, i czasem zdaje mi się, że gałęzie rozmawiają ze sobą, a czasem, że to z dalekich, dalekich stron jakieś głosy lecą, może echa wszystkich razem zebranych ludzkich śmiechów i płaczów. Ot, widzi pani, lubię gwiazdy i lubię szum lasu, bo czuję, że jedno i drugie jest piękne; lubię téż kwiaty, szczególniéj białe i ponsowe, i jak będę umierała, poproszę moich sióstr, aby mi na grobie zasadziły białe róże i zasiały ponsowe gwoździki.
— Wszystko, coś mi powiedziała — odrzekła po chwili milczenia Klotylda — dowodzi, że masz wrodzone przeczucie piękna, nie znając jego warunków. Ale zkądże ci, moja Magdziu, przyszła myśl o śmierci i mogile?
— Ja, pani, często o tém myślę.
— Czy być może? — ze zdziwieniem zawołała Klotylda. — Takaś młoda! Miałaż-byś być nieszczęśliwą?
Magdzia, milcząc, przycisnęła do ust rękę Klotyldy, która przy świetle gwiazd dojrzała na świeżéj jéj twarzyczce wyraz łagodnego, ale dojmującego smutku.
— Co tobie jest, Magdziu? — rzekła, obejmując ją i przyciskając do siebie — powiedz mi, co ci jest? czy może już twoje serduszko westchnęło do kogoś?
Strona:PL W klatce.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.