łém ranném ubraniu wyszła do ogrodu, minęła klomby kwiatowe, staw i obszerny trawnik i weszła do szerokiéj, ciemnéj alei, któréj jedna strona, otoczona żelazném ogrodzeniem, dotykała pocztowego gościńca. W środku alei téj, była w ogrodzeniu furtka, wychodząca na szeroką drogę, po obu stronach, mającą brzozowe ławeczki.
Klotylda z książką w ręku usiadła na ławeczce obok furtki, gdy zdala dał się słyszéć tentent konia. Podniosła głowę i niedaleko siebie ujrzała jadącego konno Lucyana. I on ją zobaczył, zwolnił bieg konia i przez chwilę zdawał się wahać, czy ma się zbliżyć do dziedziczki Jodłowéj, przez którą przed kilku dniami tak uprzejmie przyjętym został. Nie zbliżył się jednak, tylko ukłonił się z grzecznością i uszanowaniem. Klotylda oddała mu ukłon, ale, gdy odjechał, na twarzy jéj odmalował się wyraz zdziwienia i żalu. Wypuściła z rąk książkę, pochyliła czoło na obie dłonie i długo pod cieniem jodeł siedziała w zamyśleniu.
Gdy w godzinę potém weszła do swojéj sypialni, ubierającéj ją Marylce zdało się, że na jéj oczach widziała ślady łez; nie była jednak pewna tego, tém bardziéj, że, w czasie ubierania się, Klotylda rozmawiała z nią i parę razy głośno się rozśmiała z dowcipnéj gadaniny subretki. Śmiech ten wszakże uderzył garderobianę czémś niezwykłém, drżało w nim coś, z czego nie umiała zdać sobie sprawy, dla tego pewnie,
Strona:PL W klatce.djvu/262
Ta strona została uwierzytelniona.