że nigdy jeszcze dźwięku takiego w śmiechu swéj pani nie słyszała.
Kto uważnie słucha wszystkich odgłosów ludzkiego serca, ten w śmiechu nie samę tylko wesołość usłyszéć może; drżą w nim niekiedy tajone i tłumione łzy. Ale żeby ich w śmiechu czyimś dosłyszéć, trzeba wprzód samemu ścisłą z cierpieniem zawrzéć znajomość; trzeba, według słów jednego z pisarzy, posiąść jedyną naukę, mogącą wwieść człowieka w głębiny serc innych ludzi, trzeba się nauczyć „alchemii łez”.
Tego wieczora Magdzia przybiegła do Klotyldy, siedzącéj na ganku od ogrodu.
— No cóż, moja Magdeczko — spytała ją żartobliwie pani Warska, — czy pan Lucyan i dziś był „jakiś inny”?
— Dziś, pani — odrzekło dziewczę, — pan Lucyan był bardzo wesoły; opowiadając o czémś ojcu, śmiał się kilka razy; ale ja w tym śmiechu coś niedobrego przeczułam...
— I cóż ty tam w tym śmiechu przeczułaś, marzycielko?
Magdzia pochyliła się do ucha Klotyldy i szepnęła:
— Ja, pani, w śmiechu jego przeczułam łzy.
Potém Magdzia usiadła przy nogach Klotyldy na nizkim stołeczku i położyła głowę na jéj kolanach. Klotylda muskała jéj jasne włosy i zaczęła w nie wplatać gałązkę zieloną. Dziewczyna patrzyła w milczeniu w głąb’ oświetlonego szafirową lampą gabinetu,
Strona:PL W klatce.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.