piórkiem i stanęła na środku sypialni swojéj zamyślona. Potém szybko postąpiła ku drzwiom i znowu wróciła, przeszła parę razy pokój, patrząc w ziemię, nareszcie przebiegła salony i stanęła na ganku od dziedzińca.
Pegaz siwy w wielkie ciemne jabłka, z małą główką i wygiętym karkiem, stał przed gankiem osiodłany i grzebał nogą w piasku. Cugle wierzchowca trzymał stangret w angielskiéj liberyi.
Klotylda popatrzyła na konia i rzekła do Ignacego:
— Każ Pegaza odprowadzić do stajni — nie pojadę!...
Stangret z koniem zwrócili się ku stajni. W téj chwili, za jodłami i żelazném otoczeniem dziedzińca, dał się słyszéć tentent konia i szybko na tle zieleni przemknęła zgrabna postać jeźdźca.
Jadący z oddali nawet poznał stojącą na ganku panią domu, bo zdjął czapkę z pełnym grzeczności ukłonem.
— Ignacy — zawołała Klotylda — zawołaj na Michała, niech przyprowadzi Pegaza.
Ignacy łagodnie uśmiechnął się pod siwym wąsem z kaprysów swéj ukochanéj pani, a stangret z Pegazem zwrócili się znów ku gankowi.
Po chwili, piękna pani Klotylda wyjeżdżała konno z bramy dworskiego dziedzińca.
Lucyan Dolewski całą godzinę przesiedział przy
Strona:PL W klatce.djvu/265
Ta strona została uwierzytelniona.