Strona:PL W klatce.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

się Grodzicka — za łaskawie udzielone mi przyrzeczenie pomocy w wychowaniu mego syna...
— Ja to właśnie — żywo przerwała Klotylda — winnam dziękować pani za przyjemność, jaką mi to sprawi, że będę jéj użyteczną, przyczyniając się zarazem do wychowania, dzielnego może na przyszłość człowieka. Słyszałam, że syn pani ma wielkie zdolności.
— A, już to, pani dobrodziejko, odziedziczył po swoich przodkach. Kiedy był jeszcze małém dzieckiem, mąż mojéj siostrzenicy, marszałek X., lubił bawić się w nim w moim budoarze w Wólce i zawsze mówił, że Mieczek będzie tak rozumny, jak dziad jego a mój nieboszczyk ojciec. Mam, pani dobrodziejko, bogatą familią i sama niegdyś jeździłam karetami i mieszkałam w pałacu, ale teraz... kiedy, skutkiem nieszczęśliwych okoliczności, straciłam fortunę, mój Mieczek byłby się zmarnował, gdyby nie starania pana Lucyana, a teraz łaskawe względy pani dobrodziejki...
— Mówił mi właśnie ksiądz Stanisław, że pan Dolewski uczył przez lat parę syna pani, mimo licznych zajęć, jakich powołanie jego wymaga. Bardzo to zapewne pięknie z jego strony, ale od końca wakacyi syna pani wyślemy do szkół wileńskich, a potém da Bóg do uniwersytetu.
Twarz Grodzickiéj rozjaśniła się wielką, macie-