nad łóżkiem jednego z sąsiednich mieszkańców, chorego ojca licznéj rodziny. W zasłonionym zielonemi roletami pokoju, śród ciszy, otaczającéj zwykle łoże chorego, młody doktor siedział dniem i nocą, śledząc wszystkie poruszenia pacyenta, doglądając go z całém poświęceniem kapłana czynu i nauki. Niekiedy tylko, gdy chory usypiał, młody człowiek zamyślał się z czołem na dłoni wspartém, a wtedy śród ciemno-zielonego tła pokoju, łzą brylantową błyskały ku niemu wielkie, ciemne oczy i uśmiechem purpurowych, wilgotnych ust, wabiła twarz biała.
I młodzieniec dumaniem z tych oczu i z tego lica wysnuwał całą postać ślicznéj kobiety; obejmował ją gorącém marzeniem, muskał grube warkocze jéj włosów, tonął w pałających oczach i dotykał miękkiéj, drżącéj w jego uścisku ręki. A z dumań tych budził go jęk chorego, przypominający młodemu doktorowi, że dla czynu, który go wzywał, miał odtrącić od siebie powabne mary wyobraźni swojéj.
Zaledwie jednak dobroczynna dłoń doktora, dała chwilę spokoju złożonemu chorobą, marzenia wracały do Lucyana coraz uporniejsze, bo skąpane w gorączce kilku nocy bezsennych i w męce daremnego walczenia ze sobą.
Łatwiéj powstrzymać w biegu bystry prąd wód spienionych, niż stłumić wzrost namiętności, szybko ogarniającéj serce młode, a uczuć spragnione.
Łatwiéj zbadać kierunek, w którym płyną pod nie-
Strona:PL W klatce.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.