Strona:PL W klatce.djvu/279

Ta strona została uwierzytelniona.

bem obłoki białe, niż odgadnąć kędy zawiodą człowieka marzenia jego, w długiém skąpane pragnieniu.
Łatwiéj, o łatwiéj było rozumowi ludzkiemu odkryć prawdę, że słońce stoi nieruchome, śród krążących wkoło niego planet, jak powiedziéć sercu: stój! gdy ono, ogarnięte płomieniem, leci ku źródłu miłości...

∗             ∗

Nadszedł dzień ósmego Maja, pogodny i ciepły. Kościół w N. od samego rana oblężony był mnóztwem chłopskich wozów i szlacheckich parokonnych bryczek. Z wozów zsiadali chłopi w szarych świtach, od święta przepasanych czerwonemi pasami, zdejmowali z głowy słomiane o szerokich brzegach kapelusze i z nizkim ukłonem przed zamkniętemi jeszcze drzwiami kościoła, naznaczywszy pierś wielkim krzyżem, zasiadali wkoło parkanu, śmiejąc się, gwarząc i witając sąsiadów z poblizkich wiosek.
Nieco zdala od mężczyzn, z drugiéj strony parkanu i na kościelnym cmentarzu, rozsiadły się kwieciste, barwne grona mołodyc i dziewek. Głowy miały strojne w ponsowe, białe i żółte chusty, a nad czołami sterczały pęki zieleni, zmieszanéj z polnemi kwiatami. Szlachta, zsiadłszy z bryczek, odprawiała furmanów z końmi do karczmy, a sama gromadą szła do plebanii, winszować księdzu proboszczowi imienin. Po krótkiéj tam bytności wychodzili wszyscy na miasteczko i przechadzali się grupami po placu. I tu tworzyły