dlitwie wzajemne lustracye pomarańczowych, zielonych i błękitnych sukien i myśl o téj kukietce, która nie chciała obok nich usiąść; drugiemu sprawiała roztargnienie kokarda własnego krawata, która wydawała mu się ciągle dłuższą od końców i dogryzała złość na to, że ani on pani Warskiéj, ani pani Warska jego widziéć nie może.
W niebie utonęli myślą prostaczkowie, w niebie téż utonęły Klotylda i Magdzia, a ci, którzy, na pretensyach swoich zawieszeni między niebem a ziemią, zaparli się prostoty, nie doszedłszy do światła Bożego, zostali, jak zwykle, wodnoziemnemi istotami.
W parę godzin potém skończyło się nabożeństwo; miasteczko roiło się ludem, który nie odjeżdżał do domów, czekając wieczornych nieszporów; karczma wrzała hulanką i pijatyką chłopów, a przed gankiem plebanii stało kilka bryczek szlacheckich, arka pani Jęczmionkowskiéj, amerykanka pana Rodryga i karetka pani Warskiéj.
Ksiądz Stanisław przyjmował gości, którzy po nabożeństwie przyjechali złożyć mu, w dniu jego imienin, życzenia.
W niewielkim bawialnym pokoju, na kanapie, naprzeciw drzwi wchodowych, rozsiadły się pani Jęczmionkowska i dwie znajome jéj panie. Na jednym z fotelów, obok kanapy, siedziała Grodzicka, na drugim Dolewska; trochę daléj ponsowiały wory z książkami Owsickiéj i tuliła się w kątek Szeherezada. Pod
Strona:PL W klatce.djvu/286
Ta strona została uwierzytelniona.