Strona:PL W klatce.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

Każda z nich obiecywała sobie, że zjé ich najmniéj piętnaście i zakąsi porządnym kawałem baraniéj pieczeni.
Za to mama Jęczmionkowska nie spuszczała się na przyszłość, ale, używając w teraźniejszości tego, co Bóg dał, połykała zrazy jeden po drugim jak pigułki, kiedy niekiedy złośliwe spojrzenie rzucając na Klotyldę.
Harasimowicz Onufry, siedząc obok panny Zenobii, starał się z całéj siły rozweselić melancholiczną sąsiadkę, obiecywał jéj zaśpiewać po śniadaniu: „Pytasz mnie, Klimeno” i zapytywał czy nie ma niestrawności, że nic nie jé. Na co Zenobia odwróciła twarz panieńskim rumieńcem zalaną i rzekła przez ząbki:
— Otóż pięknie bardzo! jakie pan Onufry dziś głupstwa gada!
A Harasimowicz Dyonizy stuknął łokciem Barszcza i szepnął:
— Braciszek, panie, w umizgach; piękny mi adonis! he?
Nareszcie całe towarzystwo wstało od stołu i o zgrozo! płeć piękna ujrzała znowu Lucyana, stojącego za dwoma krzesłami, na których obok siebie usiadły Klotylda i jego matka i prowadzącego z panią Warską żywą rozmowę, do któréj mieszała się téż i Dolewska.
Na twarzy staruszki rozlewała się radość; dojrza-