— A to kiedy?
— A wtedy, kiedy to i przyjaciel pana Lucyana jechał, jak się nazywa?...
— Karłowski?
— To, to, to, Karłowski! Otóż ja jechałam, panie mój kochany, on jechał i ona jechała, ale tak zasłoniła się welonem, że i twarzy jéj widać nie było.
— Czy to było wtedy, jak Karłowski wracał z N. do Warszawy?
— A wtedy, wtedy, jak dziś pamiętam.
Lucyanowi dziwnie się jakoś zrobiło. Przypomniał sobie historyą o kameleonie i poczuł ściśnienie serca na myśl, że kameleonem tym mogła być właśnie Klotylda.
— A zkądże pani wié, że to była pani Warska? — zapytał.
— Marylka mówiła mi, że ona sama, ubierając się raz, powiedziała jéj: czy wiész, że jechałam do Warszawy z twoją ciotką w jednym wagonie?
— Czy nie było z państwem innéj jeszcze damy?
— Nikogusieńko, tylko ja, ona i pański przyjaciel.
— A czy miała wtedy jaki pierścień na ręku? nie uważałaś pani?
— A jakże, ten sam co dziś, panie mój kochany, od razu poznałam.
Lucyan przypomniał sobie, że w istocie widział dziś na palcu Klotyldy pierścień z wielkim brylantem.
Strona:PL W klatce.djvu/302
Ta strona została uwierzytelniona.