Strona:PL W klatce.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.

niego i rozpoczęła się między nimi jedna z tych poufnych, serdecznych a spokojnych rozmów, które tak miłe są dla pojmujących się wzajem ludzi.
— Nic w sercu mojém — mówiła Klotylda — zatrzéć nie może słodkiego obrazu mojéj matki. Dziecinne lata upłynęły mi obok niéj, owiane tchnieniem jéj anielskiéj dobroci, a sto razy szczęśliwszém byłoby życie moje całe, gdyby jéj kochająca i mądra ręka dłużéj przewodniczyła moim krokom.
— Szczęśliwszém? — zapytał Lucyan — alboż pani nie jesteś szczęśliwą?
— Tak — zwolna odrzekła — na zewnątrz wszystko każe się domyślać, iż zupełnie szczęśliwą jestem; ale pan wiész zapewne, że nietylko z zewnętrznych okoliczności, ale i z samych siebie czerpiemy zasoby szczęścia, lub nieszczęścia. Są ludzie, którzy śród cierpień nawet, śród ubóstwa, boleści, posiadają niezmącony niczém spokój ducha; są inni, którym natura wlewa w pierś zarody wiecznego niepokoju. Ci, otoczeni największemi rozkoszami ziemi, zawsze czegoś pragną, za czémś gonią, rwą się do przeczutych, a niedoścignionych ideałów; zda się, że już chwytają je niekiedy, ale zawodzą się i znowu biegną w świat z radością i pragnącą piersią. Takim trudno o szczęście; do takich należał ojciec mój i należę ja.
I w ten sam sposób poważny, mówiła długo o ojcu swoim. Potém mówiła o podróżach swoich i lu-